Agnieszka Rygielska mieszka w Radochowie od ponad trzydziestu lat. We wrześniu 2024 r. – dosłownie dwa tygodnie przed największą powodzią w historii wsi – została sołtyską. – W ogóle nie kandydowałam, zgłosili mnie na zebraniu. Zgodziłam się, a potem pomyślałam: “Boże, co ja zrobiłam?” – wspomina.
Kiedy fala zalała całą dolinę, niszcząc pola, domy i drogi, Agnieszka musiała w mgnieniu oka stać się liderką działań kryzysowych. Zorganizowała aż sześć punktów dystrybucji pomocy, bo – jak wspomina – miała dużo starszych osób, które nie mogły chodzić przez wyrwy w drodze. Spisywała potrzeby mieszkańców, wysyłała wolontariuszy w konkretne miejsca i pilnowała, by wsparcie trafiało najpierw do najbardziej poszkodowanych.
– Dzieliliśmy się ze strażakami, ja jechałam jedną trasą, a oni drugą. Spisywaliśmy, komu czego brakuje: tutaj wolontariuszy do zbicia tynku, tu jakiejś chemii, tam środków do dezynfekcji. Tu na przykład nie ma pieca, tam potrzebują dresów – opowiada. Powódź pokazała sąsiedzką solidarność. – Ktoś brał paczkę i mówił: Wezmę też dla sąsiadki, bo nie przejdzie, jest schorowana. Wspólnota była niesamowita – ludzie razem ratowali zwierzęta. Pan Marek wypuścił krowy z pastucha, bo mówił, że i tak wrócą. I wróciły.
Dom Agnieszki też stał w wodzie. Ale dopiero po kilku miesiącach znalazła czas, by przyjąć ekipę remontową – wysłali ją… sami mieszkańcy, którzy kazali jej wreszcie zająć się sobą. Do października spała po dwie-trzy godziny. – Czasem w remizie, czasem na świetlicy, czasem przysypiałam na krześle. Telefony dzwoniły o 3:00 w nocy: Będziemy u was za 40 minut. To się brało kartkę, zapisywało i działało dalej.
Zapytana o to, czego się nie spodziewała po sobie przed powodzią, bez wahania odpowiada: – Że pomimo małej ilości snu i wycieńczenia fizycznego… po prostu dam radę.
Choć minęło wiele miesięcy, normalność jeszcze nie wróciła. Na polach wzdłuż rzeki zamiast trawy rosną tylko chwasty między kamieniami. Wielu mieszkańców wciąż czuje strach, gdy zaczyna mocniej padać. A jednak większość nie wyobraża sobie życia gdzieś indziej. – Nie wiem, co tu trzyma ludzi. Może to widok na góry, zachody słońca… To, że każdy kogoś zaczepi i zagada – zastanawia się sołtyska.
Symbolem tej więzi jest kaplica na Cierniaku – 226 schodów prowadzących na górę, gdzie w sierpniu odbywa się odpust. – To nasze magiczne miejsce. Chodzimy tam prosić i dziękować – mówi Agnieszka. I choć życie w dolinie rzeki niesie ryzyko, mieszkańcy – podobnie jak ona – wolą ryzykować tu, niż być gdzie indziej. Już myślą o tym, jak zabezpieczyć się przed kolejną powodzią. – Jeżeli chodzi o Radochów, to w domach jest tak mało rzeczy, że wszystko, co cenne, zabiorą pod pachę – mówi.
Opowieść Agnieszki to część wystawy “Ślad po wodzie. Rok po powodzi w Polsce” , która w dn. 5.09-4.10.2025 r. gości na Placu Centralnym w Warszawie. Prezentujemy na niej zdjęcia autorstwa Aleksandra Małachowskiego (@hashtagalek) oraz zdjęcia z zasobów PAH, wykonane przez Alicję Ryś. Przedstawiają one miejsca, przez które we wrześniu 2024 r. przetoczyła się powódź oraz osoby, które otrzymały wsparcie PAH. Wystawa jest także dostępna TUTAJ.
Podobają Ci się zdjęcia z wystawy? Wpłać dowolną kwotę na zbiórkę fotografa Aleksandra Małachowskiego i otrzymaj 6 wybranych przez niego zdjęć! Po dokonanej wpłacie otrzymasz automatycznego maila ze zdjęciami do pobrania.
Wspieram
Pobierz raport z działań Polskiej Akcji Humanitarnej po powodzi.
Pobieram