13.10.2023
human stories

Sołedar – moje miasto

Opowieść Larysy

Nikt nie ucieka ze swojego domu, jeśli nie jest do tego zmuszony. Larysa z Sołedaru w Ukrainie opowiada o swoim mieście, ucieczce, tęsknocie i budowaniu życia od nowa.

Pochodzę z obwodu donieckiego, z miasta Sołedar. To miasto znane w całym świecie z kopalni soli. Sól jest tak ważna w tym mieście, że nawet nazwa pochodzi od połączenia dwóch słów: “sól” i “dar”. Przed wojną to było piękne miasto. Ludzie z całej Ukrainy przyjeżdżali, aby je odwiedzać. Można było zwiedzać kopalnię, która miała imponujące tunele. Pod ziemią był także piękny kościół, sala koncertowa, rzeźby z kryształów soli i muzeum.

Ludzie z różnymi chorobami przyjeżdżali do nas, aby się leczyć. Mieliśmy bardzo sprzyjający zdrowiu klimat. To było piękne, tętniące życiem miasto. To straszne, że zostało całkowicie zniszczone. 95% miasta przestało istnieć.

Byliśmy tam z mężem w ciągu pierwszych miesięcy ostrzałów i bombardowań. To był naprawdę straszny czas. Nasz dom został zniszczony, całkowicie spalony, został z niego tylko popiół. Od sierpnia 2022 roku nie mamy już domu. Cały ten rejon jest teraz okupowany. Nawet gdybyśmy chcieli, nie mamy gdzie wracać. Ale bardzo wierzę w to, że któregoś dnia będę mogła wrócić do mojego miasta, że odbudujemy wszystko, co nam zniszczono.

Fot. PAH

Jak zacząć nowe życie?

Najpierw pojechaliśmy do Dniepru i tam próbowaliśmy ułożyć sobie życie. Ale to miasto było dla nas za drogie. Nie daliśmy rady się tam utrzymać. Poza tym tam także nie było wtedy bezpiecznie. Pojechaliśmy więc do spokojniejszego, mniejszego miejsca. Ale w Dnieprze został nasz młodszy syn, który nadal tam mieszka i pracuje.

Nie wyjadę za granicę

Mam 62 lata, nie mam pracy, jestem na emeryturze. Bardzo trudno jest znaleźć pracę w tym wieku. Dużo łatwiej byłoby mi, gdybym była młodsza, gdybym nie miała rodziny. Ale teraz, kiedy straciłam wszystko, jest to bardzo trudne. Nie wyobrażam sobie też, że mogłabym wyjechać za granicę i tam szukać pracy, uczyć się nowego języka.

Rudowłosa kobieta w czarno-białej sukience siedzi przy stole. Pokazuje zdjęcie na ekranie telefonu komórkowego. Zdjęcie przedstawia dwa pieski: jeden jest czarny, a drugi biały.
Fot. PAH

Moja nowa rodzina

Przyjechałam tutaj, do Taraszczy, ponieważ to spokojna okolica. Lubię tę miejscowość. Zrządzeniem losu trafiłam także do tego centrum [centrum pomocy psychologicznej i społecznej, prowadzone przez PAH – przyp. PAH]. I z tego to już w ogóle bardzo się cieszę. Od trzech miesięcy chodzę tu na zajęcia. Dużo zawdzięczam temu miejscu i ludziom, których tu poznałam. To niesamowite, ale naprawdę czuję, że znalazłam tu  rodzinę.

Uczestniczę w zajęciach z nordic walking, z garncarstwa, robienia na drutach. Biorę także zawsze udział w wieczorkach poetyckich, bardzo je lubię. Jestem w całkiem dobrej formie, więc nie potrzebuję zajęć z fizjoterapeutą, ale bardzo potrzebuję bliskości innych ludzi. Takiego emocjonalnego wsparcia od nich. A to właśnie dają mi wszystkie zajęcia w tym centrum.

Piesek Wilar

Przyjechałam z mężem i z naszymi pieskami. Jednego z naszych piesków kupiliśmy sobie na trzydziestą piątą rocznicę naszego ślubu. Nazwaliśmy go od pierwszych sylab naszych imion. Mój mąż ma na imię Wiktor, ja jestem Larysa, więc piesek nazywa się Wilar. Od czasu kiedy doświadczył bombardowań w Sołedarze, boi się zostawać sam w domu. Zawsze jedno z nas musi z nim być. Więc mój mąż zostaje z nim, kiedy ja przychodzę tutaj.

 

Udostępnij

DZIELĄC SIĘ WIEDZĄ Z INNYMI, DOKŁADASZ SWOJĄ CEGIEŁKĘ DO BUDOWY LEPSZEGO ŚWIATA