Mieszkańcy Sudanu Południowego mówią, że woda może być zbawieniem i przekleństwem.
To swoisty paradoks. Sudan Południowy to kraj, gdzie susza jest bardzo dotkliwa, więc na wodę bardzo się czeka. Ale kiedy przychodzą ulewy i powodzie, wody nie tylko jest zwyczajnie za dużo, ale też niesie ona ze sobą choroby. Tym samym wracamy do punktu wyjścia – bo woda zanieczyszczona to de facto brak wody.
Powodzie w Sudanie Południowym to chyba jeden z najmocniejszych dowodów na to, że klimat się jednak zmienia.
Powodzie dotykają Sudan Południowy od wielu lat. Ze względu na położenie geograficzne i nieuregulowany Biały Nil woda wylewa co roku. Ale rzeczywiście w ostatnich latach wzmogły się ich siła, zasięg i natężenie. Te okresy powodziowe się też znacząco wydłużają. To już nie jest sezonowa powódź, taki okres trwa czasem pół roku. Teraz w zasadzie susze i ulewy występują naprzemiennie. Wiele miejscowości, nawet jeśli bezpośrednio nie zostaje zalanych, i tak jest odciętych od świata, bo zalane są tereny wokół.
Półroczna powódź musi nieść za sobą ogromne zniszczenia…
Szacuje się, że zeszłoroczne powodzie dotknęły bezpośrednio ponad 900 tys. osób i były największymi, jakie widziano w tym kraju od momentu jego powstania, czyli 2011 roku. I ten blisko milion osób musiał uciekać z zalanych terenów, bo ludzie stracili domostwa, ucierpiała cała infrastruktura wodno-sanitarna, powódź zniszczyła ujęcia wody, zalała latryny.
Oczywiście, kiedy woda opadła, sytuacja się poprawiła, część infrastruktury udało się już naprawić, ale tegoroczne powodzie przyszły o wiele wcześniej, niż zakładaliśmy, i w zasadzie trwają do dziś. Zalanych zostało o wiele więcej terenów, nie tylko dalekie, mniejsze miejscowości, ale też duże miasta. Niemal codziennie docierają do nas informacje o kolejnych przerwanych zabezpieczeniach i tysiącach osób, które muszą uciekać z terenów, gdzie do tej pory mieszkały.
Gdzie ci wszyscy poszkodowani się chronią?
Zazwyczaj przenoszą się na tereny z większymi skupiskami ludności, czyli do tutejszych miast, starając się znaleźć miejsce, gdzie mogą przez jakiś czas pomieszkać. Zwykle są to budynki użyteczności publicznej, jak na przykład szkoły. Niektórzy trafiają do specjalnych obozów dla osób wewnętrznie przemieszczonych. To są wszystko rozwiązania pomyślane jako tymczasowe, tyle że słowo “tymczasowe” jest trudne do zdefiniowania w tym wypadku, bo wszystko zależy od dalszej sytuacji pogodowej.
Wracają potem na rodzime tereny?
Południowi Sudańczycy, którzy uciekli z zalanych terenów, nie czekają na oficjalny sygnał, że można wracać. Wracają, kiedy chcą. Niestety, wracają na tereny, gdzie źródła wody pitnej zostały zniszczone lub zanieczyszczone, a w klimacie tropikalnym w ogóle bardzo łatwo o zarażenie się jakąś chorobą, dlatego też tak ważna jest edukacja. Podniesienie świadomości – znaczenia czystości wody, sposobów dbania o higienę i żywność.
W większości przypadków infrastrukturę, która ucierpiała podczas powodzi, da się uratować, ale oczywiście najpierw musi opaść woda. Sprawdzamy więc, jak wyglądają ujęcia wody, latryny, czy da się ich ponownie używać. Domostwa są odbudowywane, bo zwykle są to proste tzw. tukule – czyli domki z gliny przykryte wyschniętą trawą. Czasem studnię udaje się oczyścić, czasem ujęcie wody trzeba niestety zamknąć. Zmiennych jest więc sporo.
Czym tak naprawdę jest dostęp do wody zdatnej do użycia?
Woda po powodziach stanowi duże zagrożenie epidemiologiczne. Nawet jeśli opadnie, to staje się źródłem groźnych chorób. Wypicie jej oznacza narażenie się na tak ciężkie choroby jak cholera czy tyfus. Dzieje się tak, bo powódź zalewa latryny, a w Sudanie Południowym nie ma kanalizacji, istnieją jedynie proste szamba, więc każda powódź niesie ze sobą takie zagrożenie.
My tę zdatną wodę mamy na co dzień – leci nam z kranu. Południowi Sudańczycy korzystają ze studni, z pomp ręcznych. Dlatego to, czym zajmujemy się na co dzień, to nie tylko budowa kolejnych studni, ale też uzdatnianie tej wody, która już jest. Podnosimy również wśród mieszkańców świadomość tego, czym skutkuje użytkowanie wody zanieczyszczonej.
Tę różnicę w rozumieniu tego, czym jest czysta woda, szczególnie widać teraz, podczas pandemii koronawirusa. Wciąż uważa się, że podstawą w uchronieniu się przed zarażeniem jest m.in. częste mycie rąk. Tyle tylko, że musimy mieć czym je umyć.
Raz – musi to być woda wolna od innych drobnoustrojów. Dwa – musimy mieć też mydło. A to towar w Sudanie Południowym dostępny dla nielicznych, bo nawet jeśli gdzieś w rejonach miejskich można mydło kupić, to i tak większości populacji zwyczajnie na nie nie stać. Zresztą z wodą jest podobnie – już pomijając susze i powodzie, ponad połowa Sudańczyków z Południa nie ma stałego dostępu do wody, to towar wciąż trudno dostępny.
Trudno dostępny, czyli…
…taki, którego zdobycie wymaga długich wędrówek. Czasem trzeba wodę nieść przez godzinę lub dłużej na głowie, w dziesięciolitrowym kanistrze, bo najbliższe ujęcie jest wiele kilometrów od wioski, w której dana osoba mieszka.
Dlaczego w Sudanie Południowym zajmują się tym tylko kobiety?
Jest to uwarunkowane kulturowo i historycznie, taki jest tradycyjny podział ról, szczególnie na terenach pozamiejskich. Pamiętajmy, że większość Sudańczyków z Południa mieszka właśnie w takich rejonach. Sudan Południowy jako kraj to stolica, kilka małych miast, a poza tym same malutkie wioski. I w tych pozamiejskich skupiskach, gdzie żyją wielopokoleniowe rodziny przywiązane do tradycji, to kobiety odpowiadają za dostarczenie wody i przygotowywanie posiłków. Pomagają im często dzieci, głównie dziewczynki.
Na ile bezpieczne są takie wędrówki w poszukiwaniu wody?
Jeśli kobieta idzie przez kilka godzin sama przez busz – czyli ciągnący się kilometrami teren pokryty krzakami wysokości człowieka – gdzie nie ma drogi, nie ma utartych ścieżek, nie ma kogo poprosić o pomoc, to nawet jeśli idą większą grupą, nigdy nie jest to bezpieczna wyprawa. Dochodzi do napadów i gwałtów.
To, co my staramy się zatem zrobić, to sprawić, aby ta droga po wodę była jak najkrótsza. Bo i tak skądś ją przynieść trzeba, więc po prostu wiercimy studnie w takich miejscach, żeby kobiety miały jak najbliżej do domu. Prowadzimy też działania związane z uświadamianiem, jak powinna wyglądać zmiana zachowania przekładająca się na zwiększenie bezpieczeństwa. Są to głównie spotkania, szkolenia, warsztaty, dyskusje czy kampanie informacyjne o tematyce praw kobiet.
O jak dużej skali przemocy wobec kobiet mówimy?
Niestety, o bardzo dużej.
Według raportów organizacji pomocowych około 65 proc. kobiet mieszkających w Sudanie Południowym doświadczyło przemocy fizycznej i/lub seksualnej.
Są to jednak liczby mocno niedoszacowane, ponieważ obejmują jedynie przypadki oficjalnie zgłoszone, a musimy pamiętać, że wiele kobiet nie decyduje się na taki krok ze względu zarówno na ewentualną stygmatyzację społeczną, jak i na fakt, że nie wiedzą, jak i komu takie zdarzenia zgłosić.
Dlatego PAH w ramach prowadzonych kampanii udziela porad, co w takiej sytuacji robić i gdzie szukać pomocy.
Załóżmy, że kobiety nie biorą córek ze sobą, że te dziewczynki pójdą wtedy do szkoły. Jak mają w niej funkcjonować, skoro nie ma sanitariatów?
Według szacunków jedynie 50 proc. szkół w Sudanie Południowym ma dostęp do wody. Nie ma też latryn. I jeśli takiego dostępu nie ma, to faktycznie w przypadku dziewczynek przez kilka dni w miesiącu mówimy o wykluczeniu z nauki. Te dziewczynki siedzą wtedy w domach, praktycznie z nich nie wychodzą. Zresztą problem ubóstwa menstruacyjnego w Sudanie Południowym jest niestety bardzo powszechny, zarówno pod względem dostępu do środków higienicznych, jak i bielizny. W ramach naszych warsztatów prowadzimy zatem szkolenia, jak własnoręcznie przygotować środki higieniczne wielokrotnego użytku. Trzeba też pamiętać, że samo postawienie latryn problemu nie rozwiąże. Należy też dopilnować, aby były to toalety oddzielne dla chłopców i dziewcząt, do tego zamykane i bezpieczne. Nam wydaje się to oczywiste, tutaj sytuacja wygląda jednak inaczej.
Dziewczynki nie są od edukacji odsuwane też w inny sposób?
Jeżeli dostęp do sanitariatów jest zapewniony, to dziewczynki do szkoły chodzą. Pozytywnym aspektem jest to, że w Sudanie Południowym edukację bardzo się ceni. Jednym z podstawowych wydatków w miesięcznym budżecie są środki przeznaczone na edukację dzieci. I to nie tylko własnych. Jest taka niepisana zasada, że osoba, która ma stałą pracę i dochód, wspiera finansowo edukację dzieci także z dalszej rodziny. Im bardzo zależy na nauce, chcą się uczyć, ale muszą mieć gdzie.
Zamknięcie szkół przez powodzie oznacza dla dziewczynek często szybkie zamążpójście, szczególnie na terenach wiejskich. Widzimy to wyraźnie po statystykach: jeśli dziewczynki przestają chodzić do szkoły, od razu wzrasta liczba dziewcząt wydanych za mąż przed ukończeniem 18. roku życia. Bo powódź to nie tylko problem wody, to także zalane uprawy, a zalane uprawy to brak możliwości prowadzenia handlu, pogłębienie się ubóstwa. Nie jest łatwo utrzymać rodzinę.
A są stany, gdzie tych szkół wciąż nie ma.
Sudan Południowy to najmłodszy kraj na świecie, przez wiele lat szargany wojną domową. Wciąż jest w procesie tworzenia struktur i wszystko dzieje się bardzo powoli. Nie ma elektryczności, dróg, środków masowego przekazu. Ostatnie badania pokazały, że są rejony, gdzie zaledwie 18 proc. ludności umie czytać i pisać. Są stany, gdzie na milion mieszkańców funkcjonuje jedna szkoła średnia.
Dodatkowo, teraz te szkoły są zamknięte ze względu na pandemię. I jak mają się ponownie otworzyć, skoro nie mogą spełnić podstawowego wymogu – nie posiadają dostępu do wody?
Czy wsparcie finansowe to najlepsze, co możemy dziś dla Sudańczyków z Południa zrobić?
Zdecydowanie tak, bo wsparcie finansowe pozwala nam, organizacjom pomocowym, działać tak, aby można było wspierać lokalny rynek i dostarczać ludziom to, czego na co dzień najbardziej potrzebują, oraz produktów, które dobrze znają. To najlepsza pomoc, jaką można im zaoferować.
Działania Polskiej Akcji Humanitarnej w takich krajach jak Sudan Południowy można wspierać za pośrednictwem strony: www.pah.org.pl/wplac