Łącznikami pomiędzy turystami i lokalnymi społecznościami, którzy mogliby tworzyć głębsze poczucie wzajemnego zrozumienia, mogą być piloci i przewodnicy. Jednak i tu sprawa nie jest taka prosta. Część z nich działa we wciąż dość niszowym nurcie odpowiedzialnej turystyki, starając się zderzać stereotypy z rzeczywistością i pokazując faktyczne (niekiedy stojące w sprzeczności z oczekiwaniami) realia. Inni jednak traktując zadowolenie turystów jako priorytet, przedłożą atrakcyjność ponad sprawiedliwe prezentowanie rzeczywistości. W celu ubogacenia swojej opowieści, mniej lub bardziej świadomie będą generalizować, podkreślać różnice kulturowe oraz prezentować najbardziej barwne i szokujące „smaczki”, aby jak najbardziej zainteresować grupę łatwo przyswajalnymi ciekawostkami. Pokazując z nieukrywanym niesmakiem i śmiechem „domy z kupy”, nie wspomną o tym, że mieszanka błota, zwierzęcych odchodów oraz trawy jest nie tylko najbardziej ekonomicznym materiałem budowlanym, ale i skutecznym sposobem odstraszania insektów. Opowiedzą z wesołością o tym, jak w XIX wieku kobiety Herero zaczęły nosić obszerne, wiktoriańskie suknie, na styl kolonizatorów, i „tak już im zostało”. Nie dodadzą, że suknie te stały się symbolem pamięci o ucisku i mordach dokonanych przez niemieckich kolonizatorów na ludach Herero i Nama [5], uznanych za pierwsze ludobójstwo XX wieku [6]. Przyprowadzając turystów z darami do szkoły nie wspomną, że być może wszystkie te przedmioty wkrótce trafią z powrotem na bazar, gdzie zostaną ponownie sprzedane kolejnej grupie turystów. Niektórzy z nich posuną się nawet do opowiadania rasistowskich dowcipów i wygłaszania rasistowskich teorii, nie uciekając od prześmiewczego tonu w opowieściach o miejscowych zwyczajach. Ile więc z takich anegdot mogą wynieść turyści, traktujący przekazywaną wiedzę z dużą powagą? Na ile ich horyzonty faktycznie się poszerzą?